Rymanowskie legendy - „Morowy Żyd”
Na stoku Mogiły, tej nad Rymanowem-Zdrojem przy lubatowskim gościńcu, stała przed trzystu laty karczma,
co ją arendował Żyd Aibel. Zajeżdżali do niej podróżni, żeby koniom dać spocząć, samemu przed dalszą drogą
nieco się posilić i trochę rozweselić. Okoliczni kmiecie też w niej przesiadywali, najczęściej w niedzielę,
chociaż byli i tacy, co dla nich każdy dzień i pora była dobra, jak gorzałka we łbie zaszumiała.
Stało się razu jednego, że któryś z podróżnych, niczego nieświadom, przywlókł ze sobą zza Beskidu morowe powietrze.
Przenocował w karczmie i na drugi dzień pojechał dalej. Pierwej nikt się nie zorientował, dopóki nie zaczęły chorować
dzieci Aibla. Pięcioro bachorów miał, już podrośniętych i do lżejszej roboty zdatnych. Potem jego baba też zległa w
tej chorobie, a na końcu i on zachorował.
Natenczas, tak się złożyło, na karczmę napadli zbóje i razem z łupami wzięli na siebie zarazę, skutkiem czego niedługo
potem wszyscy jak jeden mąż pomarli. Ale co gorsza, rozwlekli oną zarazę po innych wsiach, bo zbójami, co na Aibla napadli,
prawdę powiedziawszy, byli kmiecie tutejsi, z naszego Beskidu. Niedługo po napaści Aibel i cała jego rodzina pomarli. Taka
to była straszna zaraza.
Po tym zdarzeniu do karczmy przez długie lata nikt ze strachu nie zaglądał. Podróżni pomni, co tu się stało, omijali ją z
daleka jak diabeł święconą wodę. Razu jednego, po latach, jakiś z obcego kraju jadący człowiek, kiedy burza z piorunami na
gościńcu go zastała, widząc opuszczoną chatę, postanowił w niej przeczekać nawałnicę. Wszedł tam i natknął się na siedem
ludzkich szkieletów, o czym szeroko rozpowiedział. Po jakimś czasie jacyś zapewne dobrzy ludzie z Klimkówki pogrzebali te
szkielety tuż obok karczmy, bo to przecież byli Żydzi niewierni i pochówek w chrześcijańskiej poświęconej ziemi im się nie należał.
Z czasem przybladła pamięć o tragedii. Karczmę wziął w pacht inny Żyd i znów zapełniła się gośćmi. Jak za dobrych dawnych czasów
odbywały się tu hulanki pijatyki i bijatyki, aż któregoś dnia karczma spłonęła. Piorun w nią strzelił, żeby więcej w tym miejscu
nie dochodziło do obrazy Boskiej.
W czasie ostatniej wojny światowej, kiedy poszerzano nieopodal karczmiska lubatowską drogę, natrafiono w ziemi na ludzkie szkielety.
Znak to, że w każdej legendzie bodaj kosteczkę prawdy można znaleźć.
Potocki A., 2009,
„Legendy łemkowskiego Beskidu”, Wydawnictwo LIBRA, Rzeszów, s. 174-175